W tym roku po raz pierwszy, miałem okazję uczestniczyć w Targach Rybomania w Lublinie. Niestety – czasu na przegląd nowości na 2016 rok nie miałem, ponieważ udzielałem się w roli wystawcy. Niemniej, w artykule tym, postaram się oddać atmosferę tam panującą. Wnioski – wyciągnijcie już sami.
Dzień 1
Na miejsce przybywam w sobotę o godzinie 8 rano, po kilku dobrych godzinach podróży. Jest super – po raz pierwszy w życiu, mam okazję obejrzeć ekspozycję Rybomanii, jeszcze przed otwarciem bramek. Ze spokojem obchodzę więc stoiska, rozmawiam z kilkoma mniej lub bardziej, znanymi w wędkarskim świecie osobami. O godzinie 10 otwierają się bramki, i pierwsza fala tłumu wlewa się do środka.
Jeśli mieliście okazję uczestniczyć w Targach w Poznaniu zaznaczam, że pisząc fala, nie mam na myśli tego, co dzieje się w stolicy wielkopolski – w Lublinie do hali targowej wchodzi może z 300-400 osób na „dzień dobry”. Krążą po stoiskach, oglądają wędki, kołowrotki, no i gapią się na zaczarowane akwarium, jakby w życiu nie widzieli szczupaka czy karpia. Robią przy tym mnóstwo zdjęć.
Po pewnym czasie, zaczynają się znane już z poprzednich edycji, pokazy pracy przynęt różnych firm. Chłopacy z marketingu Daiwy, Savagear czy Rapali, pokazują co i jak można prowadzić, by złapać taaaaaką rybę, przy każdej zmianie przynęty nadmieniając, że jest ona ich najbardziej ulubioną ze wszystkich ulubionych. Żenada, lecz tłum bawi się dobrze, bo gadane mają jak trzeba.
Ludzie krążą po pawilonie, zaglądając na stoiska i macając wszelkie produkty. Największe zaangażowanie, widać wśród karpiarzy – smakują te kulki, jakby to były trufle w czekoladzie. Podniecają się śpiworami za 1000 złotych i namiotami wielkości domu letniskowego.
Do godziny 18 cały czas to samo, choć większość zaczynają stanowić rodziny z małymi dziećmi, które przyszły na targi wędkarskie jako na ciekawostkę. Większość z nich o łowieniu nie ma pojęcia.
Dzień 2
To samo – te same pokazy, ci sami ludzie, ta sama tendencja w kwestii zwiedzających. Gdyby nie chłopaki z redakcji wedkuje.pl, z którymi mogłem non-stop pogadać, dostałbym fioła. Najbardziej boli mnie egoizm i brak szacunku do klientów, ze strony wielu firm i wystawców. Nadąsani wędkarscy celebryci, łażą w tą i z powrotem (bez celu), przybijając piątkę każdemu, kto wyciągnie rękę, jednak nie znajdują czasu na to, by o wędkarstwie porozmawiać. Może lepszym rozwiązaniem, było wystawienie ich na następny rok w gablocie? Tak żeby każdy mógł sobie podejść, zrobić zdjęcie i przypić piątkę przez szybę. Naprawdę nie widzę celu ich obecności w tym miejscu, poza świeceniem twarzą do obiektywu.
Kolejne źródło bólu, choć już nie tak poważne – ludzie NAPRAWDĘ kupowali tam sprzęt wędkarski! Przyjechali do Lublina po to, by kupić sobie wędkę czy kołowrotek! Niesamowite, zważywszy na fakt, że „promocyjna” cena na sprzęt, była obniżką z mocno windowanej ceny pierwotnej. Dla przykładu, widziałem wędki Guide Select od Dragona, schodzące jak świeże bułki, za cenę 500 złotych, przecenione promocyjnie z … blisko 700!! Paranoja.
Drugiego dnia było też znacznie mniej ludzi – o godzinie 14 hala jest praktycznie pusta, choć same targi miały trwać do godziny 17. Wielu wystawców zbiera się przed czasem. W tym i ja.
Jaki był cel jazdy do Lublina – szczerze powiedziawszy, nie wiem. Na Rybomanii w Poznaniu, wiele osób narzeka na zbyt duży tłok, i mają rację – w lutym nie było wręcz czym oddychać. W Lublinie dla odmiany, zwiedzających jest zbyt mało, by mówić o Targach Wędkarskich. Bliżej było im do kółka różańcowego.
Organizatorom sugeruję rozważenie, czy robienie Targów na samym, odległym krańcu Polski, ma jakikolwiek sens. Równie dobrze mogliby zorganizować je w Wąchocku – frekwencja byłaby pewnie podobna. Niemniej, wracam w miarę zadowolony – widziałem stoiska i wystawione na nich nowości, stąd nie wątpię, że w lutym będzie co oglądać, o czym pisać, i co Wam rekomendować 😉 Zapraszam do Poznania.
Komentarze