Catch&release czyli kilka słów o etyce.

Etyka wędkarska to dość szerokie, rozumiane na wiele sposobów pojęcie. Na jej temat można by napisać książkę, a potem oprawić ją w 10-cio tomowy zbiór – dla niektórych ogranicza się ona jedynie do przestrzegania przepisów RAPR, dla innych to także własny kodeks norm i zasad, stosowany w kontakcie z rybą jako żywym stworzeniem. Niemniej postanowiłem mocno skondensować ten trudny wątek, skupiając się na coraz powszechniej stosowanej przez polskich wędkarzy, bardzo etycznej z resztą,  zasadzie catch & release. Gdy jednak rozmawiam z napotkanymi wędkarzami, odnoszę wrażenie, że pobudki jej częstszego stosowania są bezpośrednio związane z ilością ryb w naszych wodach. A szkoda, bo dobrze gdyby każdy wędkarz miał równocześnie etyczną świadomość swojego czynu –  zwrócenia rybie życia.

“Kiedyś było lepiej” Powyższe sformułowanie powtarzane jest notorycznie przez wędkarzy starszej daty i w ich rozumowaniu jest jak najbardziej prawidłowe, ponieważ mają oni zazwyczaj na myśli ilość ryb w wodzie. I owszem, tych było więcej, ale łowiących je obowiązywał przestarzały regulamin PZW, który bezmyślnie zawyżał limity połowów. Przy dużej populacji wielu gatunków, i braku myślenia przyszłościowego ze strony wędkarzy, doprowadziło to do obecnej sytuacji . A jak jest – każdy z nas widzi, i choć przeciwdziałać temu mają coraz częstsze i gęstsze zarybienia akwenów wodnych, to te rzeczywiście odczujemy najwcześniej za kilka-kilkanaście lat. Zastrzeżenia można mieć również do obecnego, nowego regulaminu, który mimo, że zdecydowanie redukuje ilość możliwych do zabrania ryb (przykładowo dzienny limit szczupaka w powojennej Polsce wynosił swego czasu 10 sztuk…! ), to jest on jedynie proporcjonalnie dostosowany do panujących warunków. Nadal nie chroni zasobu naszych wód w należytym stopniu, lecz warto zauważyć, że nigdy nie zwalniał on wędkarzy z obowiązku samodzielnego myślenia. Bo jak pokazuje historia , to co na papierze, często ma się nijak do rzeczywistości. Jeszcze jako mały chłopiec uwielbiałem słuchać opowieści mojego dziadka, który na co drugiej wyprawie przeżywał przygodę z rybą życia, a dzienny przyłów nie mieścił mu się do bagażnika.I tak bił te swoje rekordy, kupił nawet fiata 125p, żeby tylko móc wszystko zawieźć do domu. O ile wtedy te opowieści mnie fascynowały – w końcu na wędkarza wychował mnie właśnie on  i to jego szkołę przez lata reprezentowałem, o tyle teraz mam świadomość, że każda z tych przygód była jednorazowa, a ryba kończyła swój żywot na patelni. Jego wędkarskie poglądy nie były wówczas niczym nadzwyczajnym, i gdy o tym myślę, bardzo mnie to boli.

Szukając przyczyny 

Dość długo starałem się pojąć, dlaczego ryby przez całą drugą połowę XX wieku, tą historycznie określaną  „nowoczesność”, traktowane były jako przedmiot, prawie że darmowy produkt, którego nie można wypuścić z rąk, gdy już w nie wpadnie. Z jednej strony można by stwierdzić, że dawne wędkarskie eldorado, i wynikła z niego współcześnie sytuacja, są wynikiem zwyczajnego braku świadomości. Wędkarze postępujący zgodnie z przestarzałym regulaminem czuli się moralnie usprawiedliwieni. Ryb w wodzie było na pęczki, więc nie odczuwali bezpośrednio szkody, jaką wyrządzają. W związku z tym większość z nich nie chodziła „na ryby” lecz „po ryby”. Dziś mogą już tylko narzekać, szukając winnego wszędzie poza sobą samym. Z drugiej jednak strony należy zwrócić uwagę na fakt, że nasze czasy są niewspółmierne do tego, co było kiedyś. Żyjemy w wolnym kraju, w miarę bezpiecznym życiem, które mimo, że nadal jest szkołą przetrwania, to jednak dużo łagodniejszą. Stąd też w przeciwieństwie do pokolenia wstecz, większość z nas nie postrzega już w rybie pokarmu, który zapewni byt rodzinie; jedzenia, na które nie trzeba mieć kartki, tak jak miało to miejsce kilka dekad temu. Według mnie w etyce wędkarskiej kluczowa jest kwestia wychowania, czy też tzw. szkoły wędkarskiej. Każdy z nas od kogoś się uczył, i od kogoś czerpał wzorce postępowania. Najczęściej, w naszym pokoleniu, nauczycielami byli właśnie wędkarze starej daty – nasi ojcowie bądź dziadkowie. To na ich, obfitej w ryby szkole, budowaliśmy swoje wartości etyczne. Jeśli jednak nie zweryfikujemy zdobytej od nich wiedzy z panującymi  realiami, ryb w naszych wodach będzie dalej ubywać. Element uświadamiania Powszechnie używane, obraźliwe określenie „mięsiarz”, kierowane pod adresem wędkarza, który zabiera złowione ryby, łamie nie tyle kodeks etyki wędkarskiej, co normy ogólnie panujące w społeczeństwie. Nie można osądzać drugiego człowieka na podstawie jednej (bądź kilku) zaobserwowanych sytuacji i jest ku temu wiele powodów, na które każdy z pewnością wpadnie sam, próbując postawić się na jego miejscu, nie znając jego sytuacji. Jeśli jakiś wędkarz działa zgodnie z regulaminem APR nie mamy prawa niczego mu zarzucić. Pretensje natomiast kierować powinniśmy  pod adresem osób odpowiedzialnych za, taką a nie inną, treść ów regulaminu. Zamiast więc oskarżać i obrażać, należy rozmawiać, i jeśli sytuacja tego wymaga, uświadamiać. Choć im człowiek starszy, tym trudniej zmienić jego nawyki, to jednak warto czasem spróbować – nawet jeśli możemy w związku z tym zostać zwymyślani od najgorszych. Nie mieliśmy wpływu na zeszłe pokolenia wędkarzy, którzy najwyraźniej nieświadomi konsekwencji „czyścili” kolejne, wówczas pełne po brzegi ryb, rzeki i jeziora. Możemy natomiast wpływać na pokolenie ludzi młodych, dopiero zaczynających swą przygodę z wędkarstwem. Jeśli chcemy przekonać młodzika, żeby uwalniał złowione ryby, nie wystarczy jednak powiedzieć mu, by wrzucał je z powrotem do wody. Nakazy bądź zakazy stosowane wobec ludzi młodych mogą często przynieść odwrotny skutek, z natury bowiem nie lubią oni stosować się do odgórnych poleceń. Powinniśmy więc  dokładnie wytłumaczyć powody przemawiające za tym, by zwrócić stworzeniu wolność. A powodów jest przecież wiele. Mówiąc krótko, jeśli czujemy społeczno-wędkarską misję, by zapobiegać traktowaniu ryb w sposób przedmiotowy, jedynym naprawdę skutecznym sposobem okazuje się rozmowa i zawarty w niej element wyrozumiałości dla drugiego człowieka.

Usprawiedliwieni? 

Wędkarstwo samo w sobie nie jest etyczne – jest to poniekąd zabawa żywym stworzeniem, które również, tak jak my, odczuwa strach i ból, a przecież obu tych rzeczy dostarczamy rybie podczas holu. Niezależnie od tego, czy wypuszczamy złowione ryby, czy też trafiają one na nasz stół, najistotniejsze jest, aby jak najmniej cierpiały, już od momentu samego ich zacięcia. Warto więc zadbać o to, by nasze haki, kotwice, były maksymalnie ostre i nieprzerdzewiałe. Zawsze przed łowieniem należy sprawdzić ich stan. Myśląc perspektywicznie i zapobiegawczo, powinniśmy również zastanowić się nad wytrzymałością zestawu, na który łowimy – o ile haczyk zerwany w pysku białej ryby rzadko skazuje ją na śmierć, o tyle czyni to zazwyczaj przynęta spinningowa pozostająca w paszczy drapieżnika. Jeśli kochacie wędkarstwo, szanujecie ryby, zainwestujcie w dobrą plecionkę i najlepszej jakości przypony. Nie żałujcie w tej kwestii pieniędzy. Co do etyczności samego łowienia ryb myślę, że jako gatunek nadrzędny możemy czuć się, jeżeli nie w pełni, to przynajmniej częściowo usprawiedliwieni. A jeśli świadomi pobudek i konsekwencji po złowieniu zwracamy im życie, możemy na pewno myśleć o sobie, jako o bogatszym wewnętrznie człowieku.

Ostatnia nadzieja, czyli zmiana szkoły

Wiem jak trudno jest zmienić nawyki i jak ciężko pozbyć się tej „szaty wychowania”. Wiem, bo sam to przerabiałem. Jeszcze kilka lat temu, będąc nastolatkiem, nie wyobrażałem sobie wypuszczenia złowionej ryby jeśli była wymiarowa. Kilkugodzinne starania musiały być przecież nagrodzone „zdobyczą”…  Cóż, na takiego wędkarza mnie wychowano i takim wędkarzem się stałem. Nie jestem za to szczególnie wdzięczny mojemu dziadkowi, ale z drugiej strony wiem, że to nie do końca jego wina. A z resztą, nawet jeśli. Tu nie ma czasu i miejsca, by szukać winnych. Tu trzeba działać. Myślę, że w życiu każdego z nas przychodzi taki moment, kiedy samodzielnie zaczynamy postrzegać realne skutki swoich działań. Jak pokazała nam historia, owa świadomość często przychodzi jednak zbyt późno. Dlatego tak ważny jest impuls – rozmowa, uświadomienie – by zmienić się zawczasu. Dla mnie takim „impulsem” była moja dziewczyna Kasia. Ja nauczyłem ją łowić ryby, a ona dla odmiany nauczyła mnie zwracać im życie. I jestem jej za to niesamowicie wdzięczny, bo przeniosła moje wędkarstwo na zupełnie inny poziom. Mam nadzieję, że dla niektórych impulsem do zmiany stanie się ten artykuł.

Pozdrawiam

Komentarze

    Pozostaw komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    *