Wspomnienia przed rozpoczęciem sezonu

Nadeszła wiosna. Czas rozpocząć nowy sezon wędkowania. Niestety nadmiar obowiązków w ostatnim czasie sprawił, że nie jestem na to gotowy. Muszę jeszcze  uzupełnić braki w sprzęcie, kupić zanęty i wszystko to jakoś ogarnąć. Poza tym, na razie pogoda jest trochę w kratkę, co nie wróży dobrych wyników. Brak możliwości na nową przygodę sprawił, że powróciły do mnie wspomnienia z zeszłego sezonu. Chciałbym przedstawić bardzo fajną, ale też trochę dziwną przygodę wędkarską z poprzednich wakacji.

Pewnego lipcowego wieczoru narodził się pomysł, że w najbliższy weekend wybiorę się na wieczorno-poranną wyprawę na białą rybę. W tym przypadku, moim celem były karpie i karasie. Prognozy pogody były bardzo optymistyczne- miało być ciepło, bezchmurnie i miał wiać lekki zachodni wiatr. Nad wodą stawiłem się w sobotę popołudniu. Zarzuciłem dwa zestawy: gruntowy i spławikowy. Zestaw gruntowy z zanętą waniliową w koszyczku i dwoma ziarnami kukurydzy na haczyku nr 6 rzuciłem daleko na środek jeziora. Celem był oczywiście karp. Drugi zestaw ze spławikiem 4g i „kanapką” na haczyku poleciał w okolice trzcin na głębokość 50 cm. Na kanapkę złożyło się ziarno kukurydzy i czerwony robak. Celem tego zestawu były duże karasie, które w tamtym zbiorniku lubią przebywać właśnie przy trzcinach. Niestety nie było żadnych efektów; nawet jednego brania. Nie było też widać żadnych skoków ryb, ani rozchodzących się fal. Jedna wielka cisza!  Nie było brań większych ryb, więc postanowiłem chociaż pobawić się z drobnicą. Założyłem samego czerwonego na haczyk nr 10 i ustawiłem na głębokość około 25 cm. Ale nawet na to nic nie złowiłem. To było dziwne, bo zazwyczaj takim sposobem można tam łowić małe karaski wprost bez ograniczeń. Gdy zaczęło się ściemniać rzuciłem jeszcze trochę zanęty zmieszanej z kukurydzą i poszedłem na nocleg.

Nad wodą pojawiłem się o 500 rano. Jeszcze zanim rozłożyłem podbierak, rzuciłem gruntówkę w miejsce, gdzie rzucałem zanętę z ziarnami kukurydzy. Rozkładałem drugą wędkę, aż nagle sygnalizator gruntówki zaczął mocno uderzać w wędkę…

Szybko podbiegłem i zaciąłem. Poczułem silny opór, wędka zaczęła się wyginać a hamulec powoli wypuszczać żyłkę. W końcu poczułem jakieś emocje. Po pierwszych dwóch minutach holu pierwszy raz się wynurzył. Wyglądał na jakieś 3 kilogramy. Może i nie duży, ale bardzo waleczny. Karpik powoli zbliżał się do brzegu, ale odpływał przy tym na boki ile tylko mógł. Po obu stronach mojej miejscówki rosły tataraki. Bałem się, że ryba wpłynie tam i tyle ją będę widział. Dopiero gdy karp był 5 metry od brzegu, ogarnąłem się, że mam nie rozłożony podbierak. Nad wodą byłem sam. Nieźle się nagimnastykowałem żeby rozłożyć go jedną ręką, ale się udało. Za chwilę miałem kolejny kłopot- karp mimo moich starań  wpłynął między przybrzeżne tataraki. Wprawdzie zaraz wypłyną, ale zaplątał żyłkę. Po szybkiej obserwacji stwierdziłem , że trzyma się ona tylko jednej łodygi, około 1,5 metra od brzegu. Nie miałem wyjścia; odłożyłem wędkę, wziąłem podbierak, znowu trochę się nagimnastykowałem, ale chwyciłem i wyrwałem roślinę. Odplątałem żyłkę i szybko chwyciłem wędkę. Karp był już nieźle zmęczony. W końcu udało mi się wprowadzić go do podbieraka.  Ku mojemu zaskoczeniu karp ważył 4 kg i mierzył 52 cm. Kilkanaście minut po rozpoczęciu łowienia, już uważałem wypad za udany.

Jak już trochę ochłonąłem, ponownie umieściłem zestawy w wodzie, tak jak poprzedniego dnia i czekałem na kolejną, jeszcze większą rybę. Czekałem, czekałem, czekałem i się nie doczekałem. Przez kolejnych kilka godzin nie miałem ani jednego skubnięcia!! Tak dobiegła końca moja przygoda. Łącznie przez  8 godzin łowienia złowiłem jedna rybę! Mimo to zabawa przy tej jednej rybie wszystko  mi  zrekompensowała. Mam nadzieję że w tym roku nie raz przeżyję takie emocje. Tylko chciałbym przeżyć to  z jeszcze większymi okazami 🙂

Komentarze

    Pozostaw komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    *