Nie-ostatnia zasiadka karpiowa

Nad wodą zameldowałem się tuż przed świtem. Był naprawdę mroźny poranek. Wilgoć schodziła z powietrza, osiadając rosą na wysokiej trawie. Z trudem odnalazłem w ciemności wąską, leśną ścieżkę, prowadzącą do łowiska. Po kilku minutach marszu dotarłem jednak na miejsce. Moją głowę zakrzątała jedna myśl – czy to już ostatnia zasiadka w tym roku? Pogoda w ostatnim czasie płatała niezłe figle i nagle, od lata, przeszliśmy do prawdziwej, późnej jesieni. Temperatura wody gwałtownie spadła do kilku stopni, więc i metabolizm karpi musiał szybko zwolnić. Jeśli tak dalej pójdzie, to lada dzień sypnie śniegiem, a moje szanse na złowienie dużego karpia znacząco spadną… Rozłożyłem sprzęt i przygotowałem stanowisko. Wybór był prosty i dzień wcześniej przygotowałem już zestawy:  2 wędki Robinson DynaCore Carp Master 3,6m o ciężarze wyrzutu 2,75lbs. Do tego kołowrotki Steel Grey 504 z nawiniętą żyłką Black Rock o średnicy 0,30mm. Najprostszy zestaw samozacinający z 80-gramowym ciężarkiem, na 25-centymetrowym przyponie.  Czego chcieć więcej? Kilka lat uganiania się za karpiami pokazało mi, że po pierwsze na sprzęt nie trzeba wydawać kroci, a po drugie – największy sukces tkwi zazwyczaj właśnie w prostocie zestawu.

Użyłem również produktów Addera – na haczyk: pelletu kukurydza-konopie oraz waniliowych kulek proteinowych. Do nęcenia: pokruszonych kulek dodanych do znanej mi dobrze i sprawdzonej zanęty – MVDE Supercarp Fishmeal. Miejsce? Niezmiennie to samo jeśli chodzi o to łowisko – cienki, 15-metrowy przesmyk, pomięty wyspą a brzegiem. To mój pewniak. Niezależnie od umiejscowienia zestawu, ryba przepływająca tym wąskim kanałem musi się na niego natknąć. Problemem okazały się jednak zalegające na dnie liście. Po dwóch godzinach od zarzucenia, zanotowałem kilka skubnięć.  Po chwili kolejne, i kolejne… Zniecierpliwiony postanowiłem zwinąć zestaw i zobaczyć, co dzieje się po drugiej stronie. Moje obawy były słuszne – na obu haczykach zalegały liście. Na szczęście w zanadrzu miałem jeszcze kilka kulek haczykowych Pop-Up  o smaku wanilii, które rozwiązały problem. Pierwsze, właściwe branie, notuję stosunkowo późno, po około 4 godzinach.  Nie było to typowo karpiowe branie. Bardziej pasowało zdecydowanie pod amura, ponieważ dużo było w tym subtelnego skubania. Sygnalizator wariował. Po którymś z rzędu „piknięciu” decyduję się przyciąć, a ryba siada na haku. Od początku holu starałem się nie dawać jej luzu, aby nie weszła w pobliskie gałęzie. Hamulec podkręciłem więc na  max, a korbkę przełączyłem na obroty wsteczne, żeby samemu decydować, kiedy dokładnie dać rybie luz, a kiedy nie. Po dwóch minutach udało mi się wyprowadzić ją na bardziej otwartą przestrzeń. Chwilę jednak po tym, ryba zerwała się, nurkując pod zwisające do wody gałęzie i prawdopodobnie oplatając zestaw o jakiś podwodny korzeń. Tyle dobrego na tą chwilę….

Na kolejne branie musiałem poczekać aż do południa. Po jakichś siedmiu godzinach łowienia jeden z sygnalizatorów zaczął dosłownie wariować. Odjazd był bardzo agresywny. Zanim dobiegam do wędki ryba staje, a linka się luzuje. Chwilowa konsternacja – siedzi jeszcze na haku? Zacinam, ale czuję bardzo duży opór i brak „bicia” ogona. Karp zdążył wejść w zaczep… Drugi pechowy hol tego dnia! Postanowiłem poczekać, z nadzieją że ryba sama się uwolni.  Trochę czasu na czekaniu zleciało – sygnalizator „piknął” dopiero po 15 minutach, gdy byłem już gotów rwać zestaw.  Po chwili ów nieśmiałe pikanie zamieniło się w prawdziwy koncert. Dorwałem do wędki, na wszelki wypadek jeszcze lekko podcinając. Siedzi! Nie czuje jakiegokolwiek zbędnego oporu, więc rybie udało się całkowicie uwolnić z zaczepu. Walka przebiega bardzo chaotycznie – kilkumetrowe gwałtowne zrywy, z wyskoczeniem z wody łącznie. Ale wędka Carp Master bardzo dobrze amortyzowała te chwilowe uniesienia. Po kilku minutach lustrzeń zdaje się zaczynać opadać z sił. Po kolejnej krótkiej chwili, mam go już przy brzegu.    Niestety, temperament wraca mu już w trakcie ważenia. Ponad 10kg. O pamiątkowym zdjęciu z rybą mogę jednak zapomnieć. Karp rzuca się jak oszalały, i po którymś z rzędu podejściu do zdjęcia, w trosce o kondycję ryby, decyduję się na fotografię w podbieraku. Tu jest już spokojniej.

Ryba wraca do wody, a ja siedzę jeszcze do zmroku, rozkoszując się przyrodniczymi walorami miejsca. Brań już nie ma – karpik zrobił niezłe zamieszanie i zdziwiłbym się, gdy coś jeszcze chciało w moje miejsce wrócić. Jestem jednak zadowolony. Mój niedrogi sprzęt karpiowy znów nie zawiódł, a produkty Addera dały kolejną ładną rybę. Jeśli ta zasiadka okaże się ostatnią w tym roku, to z satysfakcją zamknę nią ten sezon 🙂 

Pozdrawiam

Pozostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*